Mam 24 lata. Jestem ambitna, ale niesamowicie leniwa. Miła, ale też mega wredna. Odpowiedzialna i dość zaradna. Jestem największą gadułą na świecie. Uwielbiam ludzi i bardzo wierzę, że wszyscy są dobrzy—tak, jestem naiwna. Za tymi, na których mi zależy bez wahania wskoczę w ogień. Mam cztery młodsze siostry, jestem ze wsi i nigdy nie byłam za granicą.
Klonówek
Właściwie Klonowo Dolne—mała wioska położona jakieś 40 km od Gdańska. Dlaczego o tym piszę? Bo uważam, że ludzie z miasta mają łatwiej. W Klonówku nie mamy nawet sklepu, a do najbliższego są 3 km. Z racji tego, że mieszkałam na wsi, nie mogłam robić tego, co dzieciaki w moim wieku mieszkające w mieście. Nie grałam więc na wymarzonych skrzypcach, nie chodziłam do kina na wszystkie nowe bajki, a języka angielskiego zaczęłam się uczyć dopiero w piątej klasie… Nie mam jednak problemu z przyznawaniem się skąd jestem, bo uważam, że to bardzo (o dziwo!) mi pomogło. Jak? Odpowiedź jest bardzo prosta—wiedziałam, że muszę się bardziej wysilić, jeśli chcę coś w życiu osiągnąć. I doceniam to, co mam.
Kaszuby
Niektórzy twierdzą, że Klonówek leży na Kaszubach. Ja jednak nie czuję się Kaszubką. Powód? Kaszubi są bardzo przywiązani do ziemi, bardzo religijni i potrafią mówić po kaszubsku. Nic do mnie nie pasuje. Co mnie z Kaszubami łączy? Babcia od strony matki, dziadek od strony ojca, nazwisko (co drugi Kaszub nazywa się Hinca, Hinc, Hintz lub Hintza) i duża rodzina. Jak już wspomniałam, mam cztery siostry. Ma to swoje plusy—w takim gronie, na pewno znajdzie się jakaś, z którą da się wytrzymać. Ja mam taką, z którą nie tylko da się żyć, ale na którą mogę liczyć. Zawsze i wszędzie.
Syndrom uciekiniera
Mimo, że lubię Klonówek i życie w gromadzie, to jednak zawsze czegoś mi brakowało. Nie mówię, że było mi źle, ale… Jak tylko poszłam do liceum i nadarzyła się okazja, od razu przeprowadziłam się do internatu w Gdańsku. Nowi ludzie, nowe możliwości. Coś dla mnie. Ale znowu nie na długo. Studia w Poznaniu? Czemu nie! Poznań bardzo mi się podoba, to właśnie tutaj poznałam wspaniałych ludzi, z którymi jestem bardzo zżyta. Mogłabym tu zostać na stałe, ale znowu jest jakieś „ale”. Najpierw muszę zobaczyć resztę świata… A nuż gdzieś bardziej mi się spodoba. Zacznę od Azji, bo skoro nigdy nie byłam za granicą, to najlepiej od razu rzucić się na głęboką wodę.
Hinka
Uwaga, w tytule nie ma błędu! Tak na mnie mówią. A skoro jest to od nazwiska, więc preferuję zapis właśnie w taki sposób. Często słyszałam pytanie: „Poszłaś na chiński przez nazwisko?” Nie, zdecydowanie nie. To dlaczego? Nie wierzę w przypadek, ale w przeznaczenie też nie do końca. Więc nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Po maturze, którą zdałam kiepsko, nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. Przypadkiem (?) wpadła mi w ręce gazeta, w której była reklama WSJO. Przeczytałam, że otwierają nowy kierunek—sinologię. „A co mi tam, pójdę na chiński. I tak nie mam, co ze sobą zrobić.”
Zakładałam, że odpadnę po pierwszym semestrze. Zdecydowanie nie myślałam, że się zakocham (w chińskim, oczywiście). I tak, po długich bojach, zmianie kierunku, poprawieniu matury, znalazłam się ostatecznie na sinologii, na UAM-ie. Wkurza mnie gadanie, że nie wiem, czego chcę, bo ciągle zmieniam studia i zamiast być już magistrem, ledwie licencjat kończę. Dokładnie wiem, czego chcę—nie mogę już żyć bez chińskiego. Jestem uzależniona od wszystkiego, co ma na sobie chińskie znaki. Mam już kubki w chińskie znaki, pościel, ręczniki, brakuje mi tylko tatuażu na czole.
Nauczycielka z powołania
Myśl o byciu nauczycielką zawsze przewijała się gdzieś w moich planach na przyszłość. Na trzecim roku sinologii, stwierdziłam, że czas najwyższy się sprawdzić. Trafiłam na Artura. Mój pierwszy i ulubiony uczeń. I najlepszy. Chociaż muszę powiedzieć, że trafiłam na więcej uczniów, którzy utwierdzali mnie w chęci bycia nauczycielką. W styczniu zaczęłam uczyć w szkole językowej. Z moją pierwszą grupą było tak, jak z Arturem—pierwsi i najlepsi:) Trafiły mi się osoby, które dzielnie zmagały się z chińskim i, robiąc szybkie postępy, pokazywały mi, jak wiele radości może sprawić nauczanie.
Marzenia
Kiedy się czegoś pragnie, wtedy cały wszechświat sprzysięga się, byśmy mogli spełnić nasze marzenie.
Sprawdź. Ja sprawdziłam i mogę powiedzieć, że działa. Nie marzę o byciu żoną miliardera, panią prezydentową, czy o własnym odrzutowcu. Moje marzenia są dość przyziemne i, co ważne, do spełnienia. Ale, gdyby nie cudowni ludzie, których dane było mi spotkać na swej drodze, możliwe, że bym się poddała. Począwszy od Natalii, która nie pozwoliła mi zrezygnować z sinologii, przez osoby ze studiów, czy pracy, aż do Artura, dzięki któremu spełniam marzenie o podróżach. A to dopiero początek!