Niepisane prawa w Kolei Transsyberyjskiej
Tupot sześciu stóp i świst oddechów wtłaczanego zachłannie powietrza zagłuszył ciszę na peronie. Stojący w milczeniu Rosjanie obrócili się w naszym kierunku. Mokry asfalt odbijał blade światło księżyca. Zrzuciłem z ramion mój 15-kilowy plecak. Przeciągnąłem się z ulgą, czując chłodny powiew wiatru pod mokrą od potu koszulką. Anna potwierdziła skinieniem moje przypuszczenia—przede mną stał pociąg Kolei Transsyberyjskiej.
Magda spojrzała jeszcze raz na zegarek. Było niemal pół godziny po północy. Pozostało nam zaledwie pięć minut do odjazdu. Rozejrzeliśmy się nerwowo wokół. Perony Dworca Jarosławskego w Moskwie były praktycznie puste o tej porze. Jedynie nasz wypełniony był oczekującymi pasażerami. Niewielkie grupy Rosjan orbitujących wokół swoich bagaży, wpatrywały się pustym wzrokiem w drzwi stojących przed nami wagonów. Gdzie podziała się słynna punktualność odjazdów Kolei Transsyberyjskiej, o której wcześniej czytałem? Anna była równie zaskoczona i zaniepokojona. Wiedziałem, że czuła się w części odpowiedzialna za naszą dalszą podróż.
Pociąg specjalnego nadzoru
Pozbyliśmy się narosłego napięcia, wybuchając śmiechem, na wspomnie niedawno stoczonej walki o rejestrację, czyli dokument legitymizujący nasz pobyt w Rosji. Nie szczędziliśmy sobie z Anną podziękowań i ciepłych słów na koniec naszego spotkania. Zapewniliśmy ją, że jak tylko dotrzemy do naszego celu, Irkucka, damy jej znać. Zastygliśmy w milczeniu. Wszyscy troje wiedzieliśmy, że to odpowiedni moment, by pociąg otworzył już swoje podwoje. Byliśmy na miejscu, gotowi, z paszportami i biletami w ręku, zmęczeni, ale spełnieni dniami, które spędziliśmy w Moskwie.
Wreszcie pojawiły się prowadnice, czyli rosyjskie konduktorki. Ubrane w granatowe mundury, z miną charakterystyczną dla celników i świdrującym wzrokiem, zaczęły sprawdzać dokumenty podróżnych. Mimo narastającego opóźnienia, były tak samo skrupulatne jak zwykle. Nikt przypadkowy nie mógłby wejść do wnętrza wagonu. Przyzwyczailiśmy się już do rosyjskiego umiłowania do kontroli, więc cierpliwie czekaliśmy na swoją kolej. Wreszcie przestąpiliśmy próg naszego wagonu. Wnętrze wydawałoby się należy do podróżnych. Nic bardziej mylnego! Postawa prowadnic mówiła: to nasze królestwo.
Królestwo, które rządzi się swoimi własnymi prawami.
Świat w Kolei Transsyberyjskiej
Kupując bilet na Kolej Transsyberyjską godzisz się przyjąć postawę gościa w mikroświecie, zamkniętym w ramach kilkudziesięciu żelaznych baraków na szynach, sunących przez bezkres rosyjskiej tajgi. Po raz pierwszy w naszej podróży poczułem naszą odrębność. W Petersburgu i Moskwie mogliśmy z łatwością zniknąć w tłumie przechodniów. Ramię w ramię jeździliśmy z autochtonami metrem, spotykaliśmy się ze znajomymi, spacerowaliśmy po parkach, jadaliśmy kolację w restauracjach. W ten sam naturalny sposób, w jaki żylibyśmy w każdym innym miejscu w Polsce i na Zachodzie.
W Kolei Transsyberyjskiej zostaliśmy, więc „tymi obcymi”. Lepiej opisywałoby nas angielskie określenie stranger, od którego niedaleko do słowa strange, czyli dziwny.
Dziwna para pomyliła swoje miejsce. Dziwna para uporała się z bagażem. Dlaczego zabrała cudzą pościel? Dlaczego dziwna para czeka w kolejce do zamkniętej ubikacji? Dlaczego nie przebiorą się w coś wygodnego? Co oni w ogóle tutaj robią?
Dokąd Państwo zmierzają?
Przedostaliśmy się z naszymi plecakami wgłąb wagonu, ocierając się o samowar, stojący przy wejściu. Mijaliśmy Rosjan niespiesznie próbujących upchnąć swoje pakunki do skrzyń pod siedzeniami, lub na półki nad głowami. Odnaleźliśmy nasze miejsca pośrodku wybranego przez nas otwartego wagonu trzeciej klasy. Pozdrowiliśmy naszych sąsiadów, zajmujących miejsca naprzeciwko: potężnej postury dwudziestoparolatka wraz z niższą od niego matką. Zasiedliśmy wokół małego stolika i tak zostaliśmy jedną rodziną na czas naszej wspólnej podróży.
Tych dwoje Rosjan właśnie wracało z objazdowej wycieczki po Europie. Byli między innymi w Niemczech, Francji, Włoszech i Polsce. Byli wyraźnie usatysfakcjonowani wakacjami, choć wyrażali to w odmienny sposób. Kobieta gestykulowała żywo jak przekupka na targu, wychwalając z entuzjazmem kolejne odwiedzone miejsca. Jej syn jedynie potakiwał, z rzadka wtrącając jedynie krótkie, urywane komentarze.
Nie zdziwiłem się, słysząc, że zza centymetrowej grubości okularów spogląda na mnie nie kto inny, jak prawdziwy, stereotypowy informatyk. Mimo dobrej znajomości języka angielskiego, nie odważył się z nami ani razu porozmawiać. Właściwie nie miał nawet cienia szansy. Wszelkie nasze pytania przejmowała błyskawicznie jego matka, nie dając szansy synowi na podjęcie inicjatywy. Dlatego nasz pocieszny olbrzym uprzyjemniał sobie czas podróży jedynie czytaniem powieści fantasy i skubaniem licznych przekąsek, których pełne torby skrywali pod stolikiem.
Przepraszam, czy tu biją?
Mimo późnej pory, prowadnice jeszcze nie gasiły świateł. Wszyscy przygotowywali swoje posłania, przebierali się w gustowne dresy i piżamy, w których dumnie prezentowali się przez całą dalszą podróż. To był czas, kiedy podróżni wymieniali uprzejmości, wypytywali się wzajemnie o powód i cel podróży, dokonywali rytualnych poczęstunków. Od tych kilku pierwszych minut zależało, czy kolejne dni będą wypełnione rozwiązywaniem krzyżówek, czy ożywionymi dyskusjami—owocami nowych znajomości.
Wróciliśmy do rozmowy z naszą sąsiadką. Wielokrotnie podkreślała w niej piękno naszego kraju i widocznie cieszyła się z naszej obecności w pociągu. Udzieliła nam cennych wskazówek dla początkujących podróżników w transsyberyjskiej platzkarcie (wagonie bez przedziałów). Czułem z jej strony tradycyjną, słowiańską gościnność i życzliwość. Jej chrupki były naszymi chrupkami, obite sfatygowaną skórką siedzisko, było także naszym siedziskiem, a jej troska o nas wyrażała się z naszej strony równą wdzięcznością.
Jej nastawienie do nas nie było niczym wyjątkowym. Byliśmy tymi „dziwnymi”, puzzlami niepasującymi do reszty obrazu, ale jednocześnie stale czuliśmy sympatię Rosjan wobec nas. Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że to przede wszystkim polityka wyrządza nam olbrzymią szkodę, fałszując obraz wzajemnych, polsko-rosyjskich relacji. Doskonale pamiętam zainteresowanie naszych kolejnych sąsiadek lekkim przeziębieniem Magdy. Mimo jej delikatnych oporów, wręczyły jej garść lekarstw, doradziły jak uchronić się przed chorobą, pytały nieustannie z autentyczną troską o jej samopoczucie.
Wy i my Słowianie
Magda cieszyła się wyjątkową sympatią Rosjan w pociągu także ze względu na znajomość języka rosyjskiego. Nawet zaledwie parę słów wypowiedzianych w tym języku potrafiło rozpocząć ciekawą konwersację. Ja miałem trudniejsze zadanie, ponieważ moje zdolności komunikacyjne ograniczały się do rozmów w języku angielskim. Nasza sąsiadka, słysząc moje desperackie próby nawiązania kontaktu w tym języku, grzecznie zasugerowała mi używanie naszego rodzimego języka w Kolei Transsyberyjskiej. Z pewnymi obawami zdecydowałem się posłuchać tej rady i wyrzuciłem na najbliższym postoju angielskie słownictwo z pamięci, zastępując mową Mickiewicza i Kochanowskiego z elementami mojego osobistego dialektu języka rosyjskiego.
To było najlepsze wyjście tym pociągu. Pociągu, który wiózł nas, prawdopodobnie jedynych zachodnich przybyszy w wagonach trzeciej klasy, w sam środek Syberii żegnającej lato i przyjmującej pierwsze kolory jesieni. Kiedy i te znikły w zupełnych ciemnościach za oknem, przyłożyliśmy głowy do poduszek i kołysani delikatnymi wahaniami wagonów usnęliśmy skutecznie. Przed nami były cztery dni w Kolei Transsyberyjskiej. Tylko co to właściwie oznacza? Jeszcze było to dla nas tajemnicą.
Już niedługo uchylimy kolejnego jej rąbka. Czego chciałbyś się dowiedzieć o Transsibie? Daj nam znać w komentarzu.
Komentarze
Dalem komentarz w Twoim poprzednim artykule „Cała prawda: czy warto pojechać Koleją Transsyberyjską” i chetnie bym sie dowiedzial wiecej…
Czy masz po tej wycieczce uczucie ze „pojechal bys jeszcze raz” ???
Przegladajac Youtuba widze ludzi zafascynowanych mowiacych ze jest super, non stop impreza i ze jak juz to tylko trzecia klasa…
Co o tym myslisz ?
Decyzja należy do Ciebie. Myślę, że wszystko zależy od nastawienia. Ja nie spodziewałem się mega-szału i mega-szału też nie było. Niemniej uważam przejazd Koleją za ciekawe przeżycie i zupełnie nie żałuję wydanych pieniędzy.
Co do całej zgrai ludzi, którzy twierdzą, że przejazd to super impreza, to myślę, że w większości pieprzą bzdury, żeby im znajomi zazdrościli i nie było im smutno z powodu wydanych pieniędzy ;) Weź sobie podróż z Przemyśla do Szczecina i pomnóż przez 7 dni. Rewelacja? Niekoniecznie. Zdarzy się, że spotkasz akurat grupę młodych ludzi, którzy jadą na koncert, wyjmą gitary, flaszki i będzie wesoło. Bardziej prawdopodobne jednak, że trafisz na zwykłych, szarych ludzi, którzy jadą odwiedzić rodzinę albo do szpitala. Jak znasz rosyjski, to rozmowy mogą wynagrodzić Ci cały trud i nudę tej podróży. Jeżeli nie znasz, to przygotuj się na beczkę nudy i garść atrakcji poznawczych. Mi to wystarczyło, ale pewnie nie każdy byłby zachwycony na moim miejscu.
Co do trzeciej klasy, to się jednak zgodzę – nie ma sensu zamykać się w przedziale z trzema innymi osobami, jeżeli w platzkarcie masz możliwość potencjalnie poznać dużo więcej ludzi.
Powodzenia :)