Chiny słodko-ostre, czyli 10 dni przygód od Hong Kongu do Kantonu
Masz dość leżenia bykiem na plaży, kolejek do muzeum i odhaczania zabytków z listy UNESCO? Pora na Chiny. Takie jakie są — słodkie w obrazach i ostre w obyciu. Jeżeli jesteś gotów na przygodę życia, masz w sobie coś z Indiany Jonesa, to lepiej rezerwuj najbliższy lot do Hong Kongu. Obiecuję, że przez najbliższe 10 dni będzie się działo.
Pierwszy raz w Chinach? Trzy argumenty nie do obalenia, dlaczego warto lecieć do Hong Kongu:
- Można się bez problemu dogadać po angielsku,
- Polacy mogą przebywać w Hong Kongu do 90 dni bez wizy,
- Hong Kong ma wygodne i stosunkowo tanie połączenia lotnicze z Europy.
Jeżeli jesteś gotów wybrać się dalej, do Kantonu i Shenzhen, to potrzebujesz wizy do Chin. Turystyczna na 30 dni kosztuje ok. 250 zł, wyrobienie trwa tydzień i nie wymaga przesadnych formalności.
Hong Kong z dobrą wróżbą i głową w chmurach
Hong Kong od 1997 roku formalnie należy do Chin, ale ciągle są to Chiny z brytyjskim akcentem. Dżentelmeni są tu bardziej dystyngowani, a kobiety jakby zgrabniej balansują na szpilkach. Razem spieszą się we wszystkich możliwych kierunkach, także pionowo.
Puść się więc w te tany po jednym z najgęściej zaludnionych kawałków świata i zadzieraj głowę do góry, bo inaczej przegapisz połowę miasta.
Panorama z Victoria Peak
Z Victoria Peak masz jedyną okazję popatrzeć na najwyższe wieżowce Hong Kongu z góry i zobaczyć imponującą panoramę miasta. Na wzgórze można wspiąć się samemu albo skorzystać z oldskulowego tramwaju, który pnie się po stromym zboczu szczytu.
Powiedział Ci wróżbita
To właśnie w Hong Kongu Tiziano Terzani, włoski pisarz i reporter został zatrzymany przez chińskiego wróżbitę, który ostrzegł go przed śmiercią w locie. To wydarzenie zainicjowało jego roczną podróż przez Azję i podróż zachodniego racjonalisty w świat orientalnej metafizyki opisanej w książce Powiedział mi wróżbita.
Jeżeli szukasz własnego przeznaczenia, może odnajdziesz je właśnie w rękach jednego z setek astrologów i jasnowidzów, którzy rozkładają swoje małe kramiki wieczorem na nocnym rynku w okolicach Temple Street.
Dolina wiecznego szczęścia
Żadne muzeum w Hong Kongu nie zrobi na Tobie większego wrażenia niż cmentarze znajdujące się w Happy Valley, Dolinie Szczęścia. Dotknij najnowszej historii Hong Kongu i prześledź jak krzyżowały się tu losy ludzi różnych narodowości, ras i religii.
Obok siebie znajdziesz cmentarze: katolickie, protestanckie, muzułmańskie i hinduskie. Wszystkie są kameralne i doskonale utrzymane. To jedyne miejsce w Hong Kongu, gdzie panuje totalna cisza, przerywana jedynie grą cykad.
Rejs legendarnym Star Ferry
Nie byłoby Hong Kongu bez piętrowych tramwajów i nie byłoby Hong Kongu bez promu Star Ferry, który łączy wyspę z kontynentalną częścią miasta. Metro kursuje szybciej, ale parę minut w kieszeni nie zastąpi ci bryzy morskiego powietrza i rewelacyjnego widoku z pokładu statku.
A kto wie, może to tutaj spotkasz miłość swojego życia jak zdarzyło się to pewnemu amerykańskiemu dziennikarzowi w głośnym romansie z lat 60. o tytule: The World of Suzie Wong.
Spotkać świat pod dachem Chungking Mansion
Chungking Mansion to wieżowiec. Jeden z wielu w Hong Kongu. Ani najwyższy, ani najniższy. Zwykły. Stary i zaniedbany. Zapytaj jednak kogokolwiek o Chungking Mansion, a na pewno wskaże ci drogę. Chunging Mansion to multikulturowy tygiel w miniaturze.
Tutaj zjeżdżają się tysiące biznesmenów, głównie z krajów Trzeciego Świata, tutaj nocują back-pakerzy w prowadzonych przez Indian hostelach, tutaj odpoczywają kobiety z Południowo-Wschodniej Azji zarabiające jako pomoc domowa, tutaj ściągają uchodźcy z różnych stron i wreszcie tutaj powinieneś znaleźć się i Ty, by dopełnić obrazu Chungking Mansion.
Po prostu zamów najlepsze w mieście curry i popatrz jak wygląda Hong Kong, którego nie nie znajdziesz na pocztówkach.
Dobierz Lamborghini do jej torebki
Niezależnie, czy cię na to stać na Rolexa, czy tylko na jego podróbkę, Hong Kong to raj dla zakupoholików. Na tych z grubszym portfelem czekają czołowe światowe marki we flagowych butikach. Na zwykłych śmiertelników czekają natomiast uliczne nocne rynki ze wszystkim czego dusza i ciało zapragnie: od ubrań przez elektronikę do zwierząt i zabawek dla dorosłych.
Shenzhen dla mecenasów i admirałów
Shenzhen to miasto sąsiadujące z Hong Kongiem. Żeby przekroczyć granicę, wystarczy przejechać parę stacji metra. Po błyskawicznej odprawie celnej jesteś już po stronie „parawdziwych Chin”
Tutaj taryfa ulgowa się kończy. Tutaj zaczniesz doskonalić swój język migowy, tutaj żołądek stanie ci kołkiem, a palce pogubią przy obsłudze pałeczek. Nie martw się jednak, to przeżywa każdy laowai po przyjeździe. Upewnij się, że masz chińską wizę w paszporcie, wypnij pierś do przodu, krocz dziarsko przed siebie. Będzie co wspominać.
Pomaluj mi świat na żółto i na niebiesko w Dafen Village
Zastanawiałeś się co było prawdziwym powodem dla którego Van Gogh obciął sobie ucho? Ponoć wykończyła go konkurencja z Dafen Village, dzielnicy artystów i rzemieślników pędzla i farby olejnej z Shenzhen. Dziś Chińczycy z Dafen produkują aź 60% wszystkich olejnych płócien na świecie.
Znajdziesz tu kopie klasyków, nowoczesną chińską sztukę i wszelkiego rodzaju landszafty. Możesz też zamówić swój własny obraz. Co powiesz na portret w stylu Ludwika XIV za paręset yuanów?
Pieszo z Shenzhen do Mińska
A gdyby tak kupić za bezcen radziecki lotniskowiec, wymontować co bardziej niebezpieczne sprzęty i przerobić na park rozrywki ze sceną i dyskoteką w hangarze? Tak, tak, Chińczycy już na to wpadli. Tak u wybrzeża Shenzhen pojawił się Mińsk, długi na 273 m okręt, który w latach swojej świetności służył w ramach Floty Oceanu Spokojnego.
Dziś ten gigant to flagowe dzieło chińskiego przemysłu turystycznego i groteskowy miks, którego nie znajdziesz nigdzie indziej. Tu kupisz serduszko z łusek po nabojach, postrzelasz z plastykowego kałacha do nazistów, przeczytasz autentyczne listy rosyjskich marynarzy, wejdziesz w sam środek zbrojowni, pogładzisz kilkutonowe torpedy, zobaczysz sprośne plakaty w kabinie kapitana i napis „Merry Christmas” na skrzynkach z amunicją.
A okręt? Robi wrażenie.
Wieże Diaolou — wieże widmo
Weź autobus do Kaiping, miasta oddalonego o 4 godziny drogi od Shenzhen. Stamtąd weź lokalny autobus do Chikan albo złap taksówkę w tamtym kierunku. Po 45 minutach dotrzesz do Chin zapomnianych, Chin prowincjonalnych i Chin urokliwych.
Wioska Chikan ma świetnie zachowane stare miasto z niskimi, kolonialnymi kamienicami. W ciągu dnia w centrum na ulicach otwiera się bazar z kramami pełnymi lokalnych produktów.
Jak na jedną z największych atrakcji Chin, Wieże Diaolou, które wyrastają u progu tej wioski, okolica jest zupełnie spokojna. Niewielu turystów tutaj dociera. Może dlatego, że częściej niż wieprzowinę, serwuje się tu psinę.
Wieże Diaolou to opuszczone fortece zamożnych Chińczyków, wybudowane w latach 20. i 30. XX wieku, po tym jak do macierzy powracały systematycznie fale byłych emigrantów, m.in. ze Stanów Zjednoczonych. Budowle były inspirowane zachodnimi wzorcami architektonicznymi, stąd nietypowa dla Chin ornamentyka, czy materiały.
Jako, że czasy były bardzo niespokojne, a okolice Kaipingu były terenami zaciekłych walk między lokalnymi watażkami, w tym tych na tle narodowościowym (ludy Hakka i Punti), wieże służyły głównie celom obronnym.
Często cała wioska inwestowała w budowę jednej wieży, by móc bronić się w razie najazdu. Natomiast z racji, że teren wokół Kaipingu jest przesiany rozlicznymi rzekami i szuwarami, powodowało to częste powodzie. Wieże pełniły wtedy funkcję schronu na wypadek klęski żywiołowej.
Po dojściu do władzy komunistów, kolektywizacji i rewolucji kulturalnej, właściciele Diaolou utracili do nich prawa i byli prześladowani jako przeciwnicy rewolucji. Tak z biegiem czasu wieże opustoszały. Dziś są chronione jako zabytki. Nieliczne z nich wciąż są zamieszkane.
Żeby znaleźć najciekawsze Diaolou, najlepiej wypożycz rower i podróżuj od wioski do wioski. W okolicy czeka na Ciebie aż 1 833 wież.
Czego nie kupisz w Kantonie, nie istnieje
Guangzhou, czyli bardziej swojsko brzmiący Kanton to trzecia co do wielkości metropolia w Chinach. I prawdopodobnie największy rynek towarów wszelakich. Nawet jeżeli przyjechałeś tu tylko jako podróżnik, nie możesz pominąć marketów z… co bardziej egzotycznym asortymentem.
Do Guangzhou dostaniesz się w zaledwie 1,5 godziny bezpośrednim pociągiem z Shenzhen.
Frutti di Mare jakie Włochom się nie śniło
Kanton to nie tylko market. To miasto-symbol Chińskiej myśli kulinarnej. To miejsce, gdzie zjesz wszystko. I znajdziesz najbardziej wymyślne ryby i owoce morza w Chinach. Co więcej, możesz je zażyczyć od razu sobie na patelnię. Zobacz sam, po prostu odwiedź Targ Rybny w Guangzhou.
Czarną kurę i suszone jaszczurki proszę
Co powiesz na trochę magii? Odwiedź znajdujący się w centrum targ z tradycyjną medycyną chińską. Prócz korzonków znajdziesz tam ciekawsze specyfiki takie jak rogi renifera, czy żywe skorpiony.
Zoo to nuda
W Guangzhou znajduje się największy w Chinach market ze zwierzętami domowymi. Prócz wszelkiej maści burków i miauczków możesz tam znaleźć cały przekrój żółwi wodnych, zastępy egzotycznych ptaków i najpiękniejsze akwaria w Państwie Środka. I nie musisz płacić za bilet wstępu!
Upewnij się tylko, że wiesz na co się decydujesz, przeczytaj krótki wstęp do tego jak Chińczyk traktuje zwierzęta.
Zrelaksuj się
Po prostu weź spacer po zakamarkach starego miasta, a na pewno znajdziesz coś dla siebie. Po prostu rzuć okiem na fotografie.
Powrót do Polski
Nie chcesz wracać do rzeczywistości? Po prostu przedłóż sobie wyjazd. Może teraz pora odwiedzić Hangzhou, miasto o które swoim splendorem przyćmiło nawet samego Marco Polo?
Komentarze
Cmentarz to nie jedyne miejsce gdzie zaznamy spokoju w HK. Miasto otacza mnóstwo terenów zielonych gdzie możemy się wybrać na spacer i nie spotkamy żywej duszy. Co do Chungking Mansion to odradzam samotnie podróżującym turystką gdyż w przeszłości dochodziło tam do gwałtów. Dla budżetowców polecam podobne miejsce z wieloma hostelami lecz znacznie bezpieczniejsze Sincere House.Będąc studentem często się tam zatrzymywałem.
W Guangzhou zoo za drobną opłatą można gałązkami nakarmić żyrafy, czasem da się pogłaskać i swym językiem może nas liznąć w ramach podziękowania.