Życie po Chinach — 12 rzeczy, za którymi zatęsknię w Polsce
Po tym jak napisałem dlaczego mamy dość Chin po 4 latach, dostałem parę komentarzy w stylu „Nie podoba się? To wypier**aj!”. Rady z pewnością posłucham, bo wypier**anie mam już w planach. Co nie znaczy, że żałuję decyzji o wyjeździe do Chin. Wręcz przeciwnie.
Dlatego tym razem spisałem 12 rzeczy, za którymi najbardziej będę tęsknił po wylocie z Chin. Czy będą tak kontrowersyjne jak ostatnio? Oceńcie sami.
Lista od tego, czego będzie mi brakowało najmniej (), do tego będzie mi naprawdę żal ().
1. Królik po syczuańsku
Ponoć Chińczycy jedzą wszystko, co ma cztery nogi i nie jest stołem. No i dobrze się składa, bo ja też.
Uwielbiam prostotę chińskich dań, wyrazisty smak i to jak szybko pojawiają się na stole.
Ciężko się też chińskim jedzeniem znudzić, bo dobrych i tanich knajp w Chinach nie brakuje. Gotowanie w domu przestało dla mnie mieć jakikolwiek sens jeżeli za 60 CNY mogę mieć małą ucztę we dwoje.
Cały czas byłem też fanem azjatyckiego sposobu jedzenia, który polega na dzieleniu się zamówionymi potrawami ze wszystkimi biesiadnikami. Bo po co się ograniczać do swojego talerza jeżeli przyjaciel zamówił coś lepszego?
Na koniec rada dla wielbicieli pikantnych potraw — jak będziecie w Syczuanie, to zamówcie smażonego królika. Podany z trzema rodzajami chilli i wiązkami zielonego pieprzu smakuje po prostu wyśmienicie. I wbrew pozorom nie jest taki ostry, bo tego paprykowego tałatajstwa jeść nie należy.
2. Transport dla mas
Co jak co, ale transport publiczny w Chinach zasługuje na medal.
Przez 4 lata życia, na palcach jednej ręki mogę policzyć podróże zwykłą koleją. Najczęściej jeździłem pociągiem-pociskiem, który rozpędza się do 300 km/h. Dla przykładu dystans 1000 km na trasie Xiamen–Szanghaj można pokonać w zaledwie 8 godzin.
Do tego dochodzą wygodne pociągi nocne z kuszetkami, mnóstwo długodystansowych połączeń autobusowych i moje „ulubione” cudo techniki zwane śpiącym autobusem, który ma leżanki zamiast siedzeń. Nawet bilety na loty krajowe są stosunkowo tanie, jeżeli kupować je z wyprzedzeniem.
Transport w miastach jest równie efektywny i tani. Oto prawdziwy chiński cud, bo to zasługa państwowego monopolu, a nie wolnorynkowej konkurencji. W efekcie za wszystkie przejazdy metrem, autobusem, rowerem miejskim itp. można płacić jedną kartą miejską, co jest wygodne i jeszcze uprawnia do niewielkiej zniżki. Jeżeli miałbym na coś ponarzekać, to jedynie na „godzinę policyjną”. O 22:00 miasto praktycznie zamiera, bo większość autobusów i pociągów metra wykonuje o tej porze swój ostatni kurs do zajezdni.
Powyższy opis tyczy się nie tylko największych miast, ale nawet maleńkich wiosek za siedmioma górami i siedmioma lasami. Nie przypominam sobie takiego miejsca, do którego nie mogliśmy dotrzeć z powodu braku własnego auta. Czasami z dziesiątkami przesiadek, czasami posiłkując się taxi albo skuterami na ostatnim odcinku, ale zawsze jakoś się dało. I zawsze mniej-więcej na czas.
Odpuściłem sobie nerwy związane z prowadzeniem auta w Chinach, ale jeżeli zostawalibyśmy tutaj dłużej, to czemu nie? Tym bardziej, że od niedawna zdobycie chińskiego prawka jest dużo prostsze za sprawą egzaminu w języku angielskim (a raczej czymś, co przypomina angielski). Dla niecierpliwych jest jeszcze opcja kupna prawa jazdy na czarnym rynku za bagatela 7000 CNY.
3. Kolorowych jarmarków, blaszanych zegarków
Nigdy nie widziałem cygańskiego jarmarku, ale to musi być coś podobnego do chińskiej ulicy. Nawet po paru latach spędzonych tutaj, lubię po prostu siąść na ławce i patrzeć na przechodniów, bo to ciekawsze niż niejeden serial.
Lubię jak w zaułku obok mojego domu pewien staruszek w piżamie gra na elektrycznej gitarze. Albo kiedy podczas spaceru natykam się na okularnika, który w skupieniu prezentuje możliwości najnowszego drona na rynku paru biznesmenom. Albo kiedy płacę rachunek w restauracji, a kelner, który kończy zmianę śpiewa na głos zwrotkę swojej ulubionej piosenki.
To różnorodność ludzi, zdarzeń i miejsc w Chinach sprawia, że mieszkanie tutaj jest ciekawe. To suma dziwnych stylów, ciuchów i fryzur, których próżno szukać na zachodzie. To zaskakujące zachowania ludzi, których targają różne motywacje. To spontaniczność tych zachowań, która udziela się nawet takiemu stoikowi jak ja.
Panta rei.
4. Białego lekkie życie w Chinach
Chińczycy kopiują wszystko, co się da, więc nic dziwnego, że po zachodnich kolonialnych podbojach, skopiowali nasz rasistowski światopogląd. Zgodnie z nim, czym człowiek ma ciemniejszy kolor skóry, tym mniej jest wart.
Zdarza się, że Chińczycy krzywią się i zatykają nos na widok Murzyna wchodzącego do windy. Sytuacja jest zgoła inna, kiedy do windy wchodzi białas, bo ten ma w Chinach status celebryty.
Choć przywileje bladej twarzy topnieją, z każdym rokiem, bo coraz więcej obcokrajowców osiedla się w Chinach, to nadal można grać tą kartą w wielu sytuacjach. Na przykład:
- Sprzedając swoją twarz i umiejętności za mocno wyśrubowaną stawkę,
- Prostytuując się w barach i klubach w zamian za darmowy alkohol,
- Łamiąc obyczajowe normy, bo zgodnie z chińską logiką i tak ich nie znamy (czasami bywa i tak),
- Naciągając prawo i zasady, zasłaniając się nieznajomością języka,
- Nawiązując błyskawicznie nowe kontakty, bo ludzie sami do nas lgną.
W porównaniu do Chińczyków, obcokrajowcy żyjący w Chinach mają życie jak z bajki. Gdyby Chińczycy zdawali sobie sprawę ze wszystkich przywilejów, którymi obdarzeni są laowai’e, to by nas na widłach wynieśli. Bo jak patrząc z ich perspektywy uzasadnić fakt, że chiński rząd płaci zagranicznym studentom stypendia rzędu 3000 CNY miesięcznie, a własnym każe za naukę jeszcze płacić?
5. Pieniądze załatwiają wszystko
Za pieniądze można kupić wszystko. To reguła znana nie tylko w Chinach, ale tylko tutaj jest tak uniwersalna.
Jeżeli słyszę z ust Chińczyka „nie ma” albo „nie można”, to najczęściej oznacza to wstęp do dalszych negocjacji, a nie ich ostateczny wynik. Jakkolwiek to zjawisko jest irytujące i korupcjogenne, to muszę przyznać, że w podbramkowych sytuacjach potrafi uratować życie. Nie tylko obcokrajowcom.
Młodzi Chińczycy mają co roku ten sam problem — jadą do domu na Chiński Nowy Rok i muszą wysłuchiwać w kółko narzekań rodziców, że jeszcze nie są po ślubie. Presja by ożenić się albo wyjść za mąż jest tak silna, że Chińczycy wolą wynająć na te parę świątecznych dni kogoś, kto będzie udawał ich narzeczoną/-nego. Proste i skuteczne.
Sam pamiętam tylko jedną sytuację, w której pieniądze nie były żadnym argumentem.
Było to w Yarchen Gar, tybetańskiej wiosce, która skrywa jeden z większych buddyjskich żeńskich klasztorów. Trafiliśmy tam podczas corocznego zebrania mnichów. Tysiące z nich zjechało do tego zapomnianego przez świat miejsca. Szczęśliwie dostaliśmy ostatni pokój w jedynym hotelu, bo mieliśmy ze sobą jedynie śpiwory. Nasi znajomi byli zaprawionymi w boju trampami i wybrali nocleg pod namiotem.
Kiedy jednak wieczór przyniósł lodowaty wiatr, a wraz z nim ulewny deszcz, szybko pożałowali swojej decyzji. Widząc, co się dzieje za oknem, pognaliśmy do recepcji, żeby pozwolili nam przyjąć dwie dodatkowe osoby do pokoju. Odmówili. Poirytowany, przekląłem w duchu chińską chciwość i zacząłem negocjować cenę. Ale to nie była kwestia ceny.
Tutaj prawo ustala klasztor, a klasztor nam tego zabrania.
I koniec. Na nic były tłumaczenia i błagania. Byli nieugięci i nasi znajomi wrócili do swojego namiotu szczękając zębami z zimna. Tak w skrócie wygląda różnica między Chinami a Tybetem :)
6. Raj zakupoholików
Chińczycy są mistrzami sprzedaży, a jak wiecie doskonale w Chinach jest co sprzedawać.
Tutaj mówi się, że jeżeli czegoś nie ma na Taobao (chiński odpowiednik Allegro), to znaczy, że to nie istnieje.
Praktycznie przestałem chodzić do sklepów odkąd zacząłem używać Taobao. Ceny są z reguły niższe, wybór ogromny, dostawa kurierem często na drugi dzień, więc jak z tego nie korzystać? Nawet naszą papugę kupiliśmy na Taobao!
Do pary z Taobao korzystam codziennie z Wechatu, aplikacji, która poza podstawową funkcjonalnością komunikatora, pozwala dokonywać płatności w sklepach, a także P2P. To nie wszystko! Przez Wechat można zamówić jedzenie do domu, kupić bilety kolejowe, sprawdzić stan rachunków za wodę, prąd, czy gaz. Wszystko błyskawicznie i bezpłatnie. Jedyny kruczek to fakt, że dostęp do moich danych ma chińska bezpieka, ale to zagrożenie jest wpisane w cenę chińskiej wizy.
Bardziej niż możliwość kupowania rzeczy, cieszyła mnie możliwość ich naprawy w Chinach. W Polsce musiałem wyrzucać uszkodzone przedmioty, bo ich naprawa kosztowała prawie tyle samo, co nowy odpowiednik. W Chinach nadal opłaca się dać starym sprzętom drugie życie.
7. Luz blues
Wiem, że jeżeli napiszę, że w Chinach czułem się bardziej wolny niż w Polsce, to ludzie wezmą mnie za wariata. No cóż, niech biorą.
Na moje poczucie wolności w Chinach wpływały dwie rzeczy: dużo bardziej liberalne normy społeczne niż na zachodzie i taryfa ulgowa, jaką cieszą się tutaj obcokrajowcy.
W Chinach mogę wyjść do sklepu w piżamie i nikt nawet brwi nie podniesie. Nie muszę specjalnie myśleć co założyć do opery, bo tutaj nawet japonki przechodzą. Przechodzenie na czerwonym świetle to rzecz zupełnie normalna i nikt nie oburza się na nasze pikniki w parku z lampką wina. Czy to nie wygodne?
Moim zdaniem Chiny to doskonałe miejsce dla tych, którzy mają jakieś anarchistyczne zboczenie.
8. Świątek, piątek i niedziela
Wyobraź sobie, że jest niedziela wieczór. Jutro bladym świtem masz umówioną rozmowę o pracę. Prasujesz elegancką koszulę, bierzesz prysznic, czyścisz zęby i już masz się kłaść spać, ale jakimś zrządzeniem losu przecierasz zaparowane lustro i niemal mdlejesz z wrażenia. Patrzysz i zdajesz sobie sprawę, że obrosłeś jak zwykły dziad!
W Chinach to nie problem, bo wystarczy, że zejdziesz ze swojego tysiąc piętrowego wieżowca w dół, a na pewno znajdziesz za rogiem jakiegoś fryzjera, który czeka na Ciebie z brzytwą.
Najbardziej zastanawiają mnie sklepy z owocami, które wydają się być otwarte 24h. Jakby ludzie budzili się z krzykiem: „Och nie! Gdzie moje witaminy?!” i wybiegali w środku nocy z domów, by zanurzyć zęby w soczystym arbuzie albo mango.
Tak się do tej chińskiej pracowitości przyzwyczaiłem, że jak raz wylądowałem na przesiadce w Helsinkach, to omal nie umarłem z pragnienia. O godzinie 8 wieczorem próbowałem znaleźć jakikolwiek czynny sklep w pobliżu mojego Airbnb. Wszystko było zamknięte na cztery spusty. W końcu z duszą na ramieniu wszedłem do jedynego otwartego lokalu, a był to bar pełen miłośników wąsów, death metalu, skóry i harley’ów. Zgodnie wyrazili dezaprobatę dla mojego zamówienia składającego się z dwóch coca-coli i ani jednego strzału wódki, na co ja odpowiedziałem jedynie głośnym siorbaniem i zwrotem w stronę drzwi.
Po tym doświadczeniu Chiny wydały nam się prawdziwym rajem na ziemi.
9. Gangsterka po chińsku
Czasami ludzie zadają mi pytanie: „Nie boisz się żyć w tych Chinach?”, na co ja odpowiadam: „A czego według ciebie powinienem się bać?”.
Wbrew pozorom Chiny są niesamowicie bezpiecznym miejscem, jeżeli mowa o takich zagrożeniach jak rozboje, porwania, napady, czy gwałty. To oczywiście zasługa państwa policyjnego i powszechnej inwigilacji, niemniej skutek jest taki, że najgorsze, co może się tutaj przydarzyć obcokrajowcowi, to jakiś wypadek. Albo kradzież.
W Chinach nigdy nie bałem się chodzić samotnie po najciemniejszych zakamarkach miasta nocą. Nigdy nie miałem obaw jadąc taxi w nieznane miejsca, czy zawierając nowe znajomości.
Cieszy też fakt, że Chiny wolne są od pijanych idiotów, którzy szukają pretekstu, żeby obić komuś mordę. Mało jest też ludzi tak zdesperowanych, by chcieli targnąć się na czyjeś życie. Dlatego tak jak w Centralnej Azji wolę chodzić z gazem pieprzowym pod ręką, to w Chinach zabieram go jedynie tam, gdzie spodziewam się wałęsających, dzikich psów.
10. Państwo Środka
Po paru stuleciach przerwy Chiny znów znalazły się wśród państw należących do pierwszej ligi. Dziś nikt już nie zadaje pytania, czy Chiny zastąpią USA jako globalne mocarstwo, ale raczej kiedy to nastąpi.
Jednym z głównych powodów, dla których spędziłem 4 lata swojego życia tutaj, była chęć obserwacji i lepszego zrozumienia tej transformacji. Co przyniesie to dla mnie w przyszłości? A co dla mojego kraju?
Życie tutaj było dla mnie ciekawe, bo czułem, że jestem w centrum wydarzeń. Tak blisko, że niemal mogę dotknąć zachodzące zmiany. Chiny niemal codziennie wdrażają projekty, które realnie zmieniają naszą rzeczywistość. To nie jest ich rządowa propaganda. To prawda.
Nie tak dawno polecieliśmy do Rosji. Dwanaście dni później byłem z powrotem w domu i przecierałem oczy ze zdumienia. W międzyczasie zamknęło się parę sklepów, a w ich miejsce otworzyły kolejne. To jednak normalne w Chinach. To, co mnie prawdziwie zaskoczyło, to setki identycznych, żółtych i pomarańczowych rowerów porozrzucanych na ulicach.
Okazało się, że do Xiamen weszły dwie firmy z tym samym, innowacyjnym pomysłem — każdy może wynająć sobie rower na dowolny okres za pomocą smartfona. Wystarczy podejść do jednego z rowerów, odblokować i już można pedałować gdzie się chce. Potem wystarczy zatrzymać aplikację, by zostawić rower w dowolnym innym miejscu. Taka przejażdżka kosztuje 1 CNY–2 CNY za godzinę.
A to tylko jedna z niespodzianek, które mnie tu spotkały.
11. Czarujące Chiny
Na pewno nie zostałbym tyle czasu w Chinach, gdybym był przykuty do jednego miejsca. Każda prowincja Chin ma coś ciekawego do zaoferowania. W najgorszym wypadku jest to jakieś dziwne lokalne żarcie, ale w najlepszym można odkryć naprawdę urokliwe miejsca i nietuzinkowych ludzi.
Jest tylko jeden szkopuł, o którym wspomniała Baixiaotai w komentarzu do poprzedniego wpisu:
Bo tak – są piękne, zielone miejsca bez biletów i tłumów – ale trzeba wyjść poza standard przewodników.
No ale po to właśnie piszemy te blogi, by ludzie docierali do miejsc bardziej autentycznych, niż te opisane w przewodnikach.
12. Kukułcze gniazdo
Czym dłużej żyję w Chinach, tym bardziej skłaniam się ku tezie, że nikt o zdrowych zmysłach nie przyjeżdża do tego kraju. Stawia to pod zapytaniem moją poczytalność, ale specjalnie się tym nie przejmuję.
Kiedy już pozbyłem się złudzeń, że uda mi się nawiązać wartościowe znajomości z Chińczykami, to nie smuciłem się długo z tego powodu, bo w zamian poznałem ludzi z niemal całego świata.
Lista byłaby dłuuga, więc wymienię tylko parę barwniejszych charakterów:
- Birobidżankę, która pracowała jako tłumacz w chińskiej kryminalistyce,
- Syna biznesmena z Czadu, którego podboje miłosne mogłyby posłużyć jako scenariusz niejednej telenoweli,
- Zbuntowaną Belgijkę, która cały czas kombinuje jak żyć poza systemem bez żadnego stałego dochodu,
- Rumuna, grafika-samouka, który zmagał się z projektowaniem pokręconej odzieży dla chińskich gejów,
- Czecha, który wraz z tybetańską żoną warzy piwo gdzieś na skraju cywilizacji.
I wielu naszych rodaków, którzy bardzo dołożyli się do tego, że moje 4 lata uchodźctwa minęły w Chinach w mgnieniu oka. Dzięki!
Gotów na swoją chińską przygodę?
Sprawdź tanie bilety do Chin prosto z Warszawy.
Komentarze
Świetne pióro, dość trafne spostrzeżenia!
Dzięki za komentarz, pozdrawiam!
Minęło kilka lat jak z bicza strzelił i nie tęsknię za niczym w Chinach. Za niczym. Powtarzam: absolutnie za niczym. Zdecydowanie łatwiej być białasem w białasolandzie.
Mam do tej pory tłumofobię, upałofobię, chińczykofobię. Uciekam z miejsc, gdzie jest za dużo przedstawicieli tego narodu (wszystkie miejsca tirystyczne w Europie i innych krajach).