Zjedz tygrysa, kopnij kozę i kup lamę — o chińskiej miłości do zwierząt
Odrobiłeś lekcje po wstępie do języka chińskiego? Nie? Nie szkodzi. Pała, siadaj. Otwórz kajecik i zapisz temat: 动物. 动 oznacza „ruch”, a 物 — „coś”. Owo ruszające coś w słowniku oznacza „zwierzę”. Chcesz wiedzieć co Chińczycy wyprawiają z ruszającymi cosiami? Zapnij pasy, będzie trzęsło.
1. Lama dekoracyjna
Dorobiłeś się domu, spłodziłeś syna, nawet drzewo posadziłeś. Co dalej robić? Sens życia jakby prysł. A jakby sobie tak lamę kupić? Lama, zwierz rodem z Ameryki Południowej robi w Chinach zawrotną karierę. Za 50000 CNY możesz dostać dorodny okaz z dostawą do domu. Co robić z taką lamą? Lama perfekcyjnie zabawia gości. Przyda się w domu, w zagrodzie, na przyjęciach, targach. Jest nieoceniona jako element dekoracyjny w sesjach zdjęć ślubnych.
Nie każdego stać na lamę, nie mówiąc o kawałku ziemi, żeby tę lamę wypasać. Typowy mieszczuch inwestuje najczęściej w psa. Nie może być to pies byle jaki. Najlepsze są psy: typu trendy (husky) lub sweetaśne (chihuahua i inne szczuropochodne). Małe okazy sprzedają się lepiej, bo można je trzymać w małych mieszkaniach. A jak biega zbyt wolno, to można wpakować w torbę Guccci albo do koszyka roweru.
Zimą z kolei można je ubierać, przebierać, docieplać i dopieszczać nowymi ciuszkami. Czasami wydaje mi się, że psy w Szanghaju noszą się lepiej niż przeciętny laowai. Wszystko jeszcze w granicy zdrowego rozsądku. Szkoda tylko tych husky, które z wywieszonym jęzorem stoją przywiązane do słupa w 30-stopniowym upale, kiedy ich pan zażywa waniliową herbatę z mlekiem w Starbucksie.
Na koniec budżetowy wariant — kolorowy kurczak. W 绥芬河, mieście na granicy z Rosją zobaczyliśmy farmerów, którzy otworzyli mały uliczny biznes. Wykombinowali, że zamiast hodować kurczaki na mięso, lepiej je umoczyć w farbie i opchnąć szybciej i dwa razy drożej oczarownej dzieciarni. Nie ma bowiem dziecka, które przejdzie obojętnie koło puchatego kłębuszka w ulubionym kolorze.
A myślałem że nasze wielkanocne pisanki to prawdziwy wypas!
2. Zupa z pangolina
Jak mówi stare góralskie porzekadło:
Chińczycy jedzą wszystko, co ma cztery nogi i nie jest stołem.
Mówią, że nauczyła ich tego historia. Tylko ostatnia klęska głodu z początku lat 60. pochłonęła tam co najmniej 20 milionów istnień. Jeszcze przed Mao Chińczycy tysiącami lat zmagali się z wojnami, suszami i innymi klęskami żywiołowymi. Dla wielu z nich głód był stanem powszechnym.
Dzisiejsze Chiny już nie głodują. Tylko gust, nawyki i tradycje kulinarne pozostały. Dlatego tutaj zjesz owady, skorpiony, żaby, żółwie, psy i inne gady.
Nie oznacza to, że możesz wejść do losowej knajpy i zamówić stek z syberyjskiego tygrysa, który w czerwnej księdze zagrożonych gatunków zakreślony jest najbardziej czerwoną czerwienią. Są jednak restauracje, które takie danie przygotują, jeżeli masz takie życzenie i odpowiedni budżet. I nie, wcale nie chodzi o to, że mięso z tygrysa jest w jakiś sposób lepsze i bardziej soczyste od wołowiny. Chodzi tylko i wyłącznie o chińską twarz i o to, żeby pokazać:
Patrz, mnie na to stać i mogę robić cokolwiek zechcę, jeżeli tylko mam na to ochotę.
Nie zaprosisz wszak swojego partnera biznesowego do McDonald’s na hamburgera. Musisz pokazać, że masz gest, że traktujesz go poważnie, z najwyższym szacunkiem i podejmujesz jak samego cesarza. A cesarz nie schodzi poniżej dania z pangolina gruboogonowego. Parę kieliszków baijiu też nie zaszkodzi.
Jeżeli odzywa się w tobie wewnętrzny sprzeciw i myślisz sobie, że opisuję jakieś pojedyncze przypadki, to spieszę z małą anegdotą, która rozwieje twoje wszelkie wątpliwości.
Razu pewnego, spiesząc ulicami Xiamen z Chinką o wdziecznym imieniu Fujia, przystanąłem przed witryną sklepu zoologicznego. Przed moimi oczami wesoło biegały chomiki, pełzały żółwie, pływały rybki. Zwóciłem się do Fuji z pytaniem, które z tych zwierząt najbardziej się jej podoba. A ona przestępując z nogi na nogę odparła:
Czasami kiedy tak na nie patrzę, to w ogóle nie widzę zwierząt. Widzę jedzenie. Serio, niektóre z nich są naprawdę pyszne.
Teraz już wiesz, o co nie warto pytać Chińczyka w porze kolacji.
3. Viagra z penisa tygrysa
Chińczycy nie przekonali się do zachodniej medycyny. Mają swoją, bardziej naturalną i rzekomo też lepszą.
Żeby poczuć różnicę, wystarczy wejść do chińskiej apteki. Tam obok półek z tabletkami możesz znaleźć gabloty z ziołami, rogi jelenia, suszone jaszczurki i powykręcane korzenie żeń-szenia. Nad tym wszystkim unosi się tajemnicza mieszanka zapachów, jakbyś tylko co wkradł się do chaty baby jagi.
Ile w tradycyjnej chińskiej medycynie (TMC) nauki, a ile magii? Nie wiem, ale mój przyjaciel wybrał się do szpitala w Chinach, doktor przed wypisaniem recepty zapytał go:
Czy wierzysz w chińśką medycynę?
Jakby kwestia, czy wierzy miała wpływ na to, czy przypisane leki zadziałają, czy nie. A może lekarzowi chodziło o wywołanie efektu placebo?
Niezależnie od tego, czy TMC jest skuteczna, czy nie, faktem jest, że wykorzystuje leki pochodzenia zwierzęcego. W to wchodzą wspomniane suszone jaszczurki, jad skorpiona, czy nawet róg nosorożca. Ten ostatni jest najbardziej pechowy, bo po stu latach polowań znajduje się na skraju wymarcia. Następne w kolejce są niedźwiedzie, którym odrąbuje się łapy, jelenie, którym wyrywa poroże i oczywiście tygrysy. Tym wyrywa się wszystko.
Zgodnie z TMC różne członki tych gatunków pomagają ludziom pozbyć się takich przypadłości jak bóle głowy, gorączka, padaczka, bóle stawów itp. Jeszcze inne Chińczycy stosują jako afrodyzjaki i środki na potencję.
A więc nie chodzi o cudowne leki na raka, walkę z AIDS, malarią i ebolą. Chodzi o epicki wzwód i coś na ból głowy.
Cóż, samym zainteresowanym i tak wszystko jedno za co trafili pod nóż.
Mamo, koń się zepsuł
Jako zwierzę w Chinach masz małe szanse na wesoły żywot. Na wolności albo padniesz z rąk kłusownika albo z racji zanieczyszczonego środowiska. Będąc na farmie skończysz na talerzu. W zoo będziesz po prostu umierać śmiercią powolną. W domu będziesz tylko zabawką. Biada ci, gdy się zepsujesz lub przestaniesz podobać.
Pieniądze tylko pogarszają sprawę. Zamożni Chińczycy kupują zwierzęta na potęgę. Rynek różnych ekskluzywnych klubów rośnie, w tym klubów jeździeckich. Jak grzyby po deszczu powstają w Chinach nowe stadniny. Co z tego, że nikt tutaj nie wie jak się tymi końmi opiekować? W zasadzie nikt o to nie dba. Póki koń żyje i są z niego pieniądze, to może siedzieć dniami zamknięty w betonowym boksie i być karmiony bambusem. Spytaliśmy młodego biznesmena, czy nie widzi w tym nic dziwnego, a on na to:
To mój drugi koń. Pierwszy padł po paru miesiącach. Weterynarz stwierdził, że miał kłopoty z żołądkiem. Teraz nowemu mieszamy bambus z europejską słomą. Wiesz ile kosztuje mnie import tej słomy?
Nie wiem ile kosztował go import słomy, ale nowy koń uszczuplił jego kieszeń o 60000 EUR plus koszty transportu z Danii.
Mnie stać na na nieco mniejsze ruszające coś. Coś jest żółwiem indyjskim żółtogłowym i zwie się Longbao. Kto wchodzi na naszego Facebooka, to zna owego towarzysza. Razu pewnego mój gad zachorował. Znajomy Chińczyk tak to skomentował:
No i co? Kup sobie drugiego.
Longbao od tego czasu patrzy delikwetna spode łba. Drugi tydzień mówię do niego: „stary, wyluzuj, taka już ich mentalność”. Udaje, że nie słyszy.
Komentarze
Chińczycy stołów nie jedli, ale jak wyczytałem, krzesła w czasie głodu to już owszem. A dokładniej mówiąc ugotowane skórzane elementy krzeseł…
Chińskiego nosorożca pożegnano w okolicach XVII wieku – podobno róg był rewelacyjny na potencję. Pangolin chiński jest na wymarciu (więc nielegalnie importują z wszystkich możliwych krajów w okolicy), obawiam się, że i tygrysy długo nie dadzą rady. Festiwal psiny w Guangxi to już rekord ich podejścia do braci mniejszych. W ramach spotkań i twarzy, próbowałem bai jiu kosztującego od 5 do 400 RMB za butelkę, różnicy niemal żadnej nie stwierdziłem, niemniej chińscy towarzysze imprezowi zarzekali się, że takowa występuje. Chyba w wyglądzie butelki i pudełka.
Akurat miałem w weekend okazję baijiu przetestować w obu wersjach: budżetowej i ekskluzywnej. Ciut różnicy jest, ale nie więcej niż między Absolwentem a Chopinem. Pewne jest jedno – w czapę daje równo, więc po co przepłacać? ;)
Ciekawe czy gdyby zrobić lokalnemu koneserowi ślepą próbę, to czy bez pudła zawsze by rozpoznał. Przyznam, że już dawno baijiu nie piłem i nie planuję za bardzo zmieniać tego stanu rzeczy. Jeżeli już musi być coś chińskiego, to wybieram erguotou – 56%, więc cała impreza trwa nieco krócej, zamiata totalnie, a efekty uboczne jakby mniej przerażające.
Erguotou? Klasyk :-) Znamy się z tym panem. Jak w starym żarcie, „ja go w mordę, a on mnie na ziemię”.
W ciągu moich pierwszych miesięcy w Chinach nie mogłem w to uwierzyć – 1 RMB za 100ml takiego paliwa rakietowego! Z czasem entuzjazm mi opadł, ale raz na czas zdarza się, że z sąsiadem z Australii zgłupiejemy na chwilę i zrobimy setkę na dwóch. Następnego dnia przeklinamy się za ten pomysł.
Co wiec sugerujesz po zmarciu gada? Zmartchwychwstanie? :D